CZY WARTO BYĆ STOIKIEM?
- Monika Hycnar
- 6 wrz 2020
- 4 minut(y) czytania
Do czasu lektury książki prof. Williama B. Irvine’a „Wyzwanie stoika” słowo stoik kojarzyło mi się z opanowanym, racjonalnym człowiekiem, który nie dopuszcza do siebie żadnych emocji. Będąc osobą dość żywiołową obraz ten raczej mnie odstraszał i nasuwał skojarzenia z ponuractwem. Ale podtytuł książki „Jak dzięki filozofii odnaleźć w sobie siłę spokoju i odporność psychiczną” sprawił, że lektura ta nie trafiła na półkę tylko od ręki została przeze mnie przeczytana. I od razu chcę się z Wami podzielić podejściem, które w niej przedstawił autor, bo kilka rad, jeśli wprowadzimy je do własnego życia sprawi, że jego jakość może zdecydowanie się polepszyć – a któż z nas o tym nie marzy.
Po pierwsze zdementujmy zły PR stoików – według autora, a profesorowi filozofii możemy chyba uwierzyć, stoicy dążyli do tego, by odczuwać jak najwięcej pozytywnych emocji i minimalizować ilość tych negatywnych. Patrząc z tej perspektywy czuję, że jest mi i pewnie wielu innym osobom, do nich bardzo blisko. W sumie każdy z nas podejmuje wiele działań by wieźć życie pełne pozytywnych emocji. Często łączy się to z eliminowaniem lub unikaniem sytuacji, które mogą przynieść jakieś negatywne zdarzenia. Profesor Irvine nazywa je życiowymi komplikacjami. Napotykając na nie zwykle możemy zareagować bezradnością i wejść w rolę ofiary lub odczuć frustrację, która doprowadzi do złości. A stąd już blisko do spirali nienawiści. Niektórzy z nas tłumią złość, upychają ją w sobie i z czasem organizm daje znać o tym fundując nam różne dolegliwości. Inni z kolei są bardzo chętni do otwartego jej wyrażania. Zwykle łączy się to z krzykami, przekleństwami a nawet rękoczynami kierowanymi w stronę innych, nierzadko niewinnych osób. Wyrażając tak intensywnie złość bardzo często wcale nie czujemy się lepiej, a nawet wręcz przeciwnie – jeszcze gorzej. Więc co nam polecają robić w takich sytuacjach stoicy? Rada jest prosta – nie dopuszczać do tego, byśmy złość odczuli.
Proste, ale jak to zrobić? Po pierwsze należy uznać zasadność tezy, że owszem nierzadko nie mamy wpływu na to co nam się przydarza, ale zawsze mamy wpływ na to jak takie zdarzenie odbieramy, jakie nadajemy mu znaczenie. Czy dajemy się ponieść naszej podświadomości, która w takich sytuacjach natychmiast każe nam szukać winnych i emocjom, które w związku z tym się pojawiają? Czy też skorzystamy z rady profesora i potraktujemy pojawienie się komplikacji w naszym życiu jako próby zesłanej przez stoickich bogów (albo kogokolwiek innego), testu na naszą kreatywność i siłę odporności psychicznej.
W sytuacji, która zwykle wywołuje u nas złość mamy dwa zadania: po pierwsze nie dać się porwać emocjom, czyli zachować spokój i opanowanie, które pomogą nam, żeby po drugie znaleźć optymalne rozwiązanie problemu. Pamiętajmy, że absolutnie nie chodzi tutaj o zaprzeczanie występującym emocjom. Mamy nauczyć się podchodzić do sytuacji, w taki sposób, żeby nie dopuścić do pojawienia się uczucia nieopanowanej złości. Jeśli w momencie wystąpienia niedogodności świadomie nazwiemy tą sytuację próbą to już działamy w innej ramie interpretacyjnej, unikamy szybkiej ścieżki prowadzącej do wybuchu złości. Takie zdefiniowanie sytuacji może wywołać wręcz ekscytację, pozytywne pobudzenie jakie czuje się podchodząc po wielu miesiącach przygotowań do zawodów sportowych. Niektórzy ograniczają się tylko do drugiego elementu, ale bez treningu opanowania i przyjęcia na zimno takich momentów nie będzie to podejście godne stoika. Pomóc może nam w tym rada Agrypina – stoickiego filozofa zawarta w książce :”kiedy mamy ograniczone możliwości działania, zamartwianie się nie ma sensu, zamiast tego należy wybrać najlepszą z dostępnych możliwości i żyć dalej. Inaczej marnujemy tylko cenny czas i energię.” Oczywiście łatwiej to przeczytać niż wdrożyć, dlatego profesor proponuje ćwiczenia, które mogą nam pomóc w trenowaniu nasze odporności psychicznej, która pomoże nam po stoicku radzić sobie z komplikacjami życiowymi.
Od razu uprzedzam, że zaproponowane ćwiczenia mogą się nam wydać nieco ekscentryczne, ale może warto przełamać swój opór i spróbować. Możemy wykonywać tzw. negatywne wizualizacje czyli krótko wyobrażać sobie wystąpienie negatywnej sytuacji np. że tracimy zdolność widzenia kolorów. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się to dziwne to spróbujcie zamknąć na kilka sekund oczy i wyobraźcie sobie świat w odcieniach szarości, a potem otwórzcie oczy i przyjrzyjcie się otoczeniu. Czujecie zmianę w podejściu do widzenia kolorów? Dzięki temu porównujemy stan faktyczny nie do wymarzonego stanu optymalnego, co wywoływać może frustrację, ale do gorszych okoliczności i dzięki temu możemy wręcz poczuć ulgę, że nasza sytuacja nie jest wcale najgorsza. To ćwiczenie wykorzystuje dobrze znane w psychologii pojęcie zakotwiczenia, czyli opieraniu się na jakiejś informacji (kotwicy) a następnie dopasowywanie do niej swoich osądów i decyzji. Powszechnie wykorzystywana przy promocjach w sklepach – im wyższa przekreślona cena wyjściowa tym chętniej kupimy mocno przeceniony towar bez względu np. na jego jakość lub fakt, czy jest on nam przydatny. Niektórzy mogą czuć opór bo odbiorą takie podejście jako równanie w dół, ale warto zwrócić uwagę na poczucie wdzięczności za to co mamy, gdy na chwilę popatrzymy na swoją sytuację przez taki pryzmat. Innym polecanym ćwiczeniem jest zmiana spojrzenia na sytuację straty. Zamiast koncentrować się na tym co zostało nam odebrane stoik radzi byśmy docenili co otrzymaliśmy w czasie gdy to coś mieliśmy. Rozważcie to choćby w sytuacji rozstania z bliską osobą – możemy dzięki takiemu podejściu jeszcze raz przeżyć i docenić wszystkie piękne chwile i odczuć wdzięczność, że były nam one w ogóle dane. Byśmy mogli rozwijać naszą odporność psychiczną profesor Irvine poleca celowe poszerzanie własnej strefy komfortu bo dzięki temu mało co będzie mogło nas zaskoczyć i wydać się czymś pogarszającym naszą sytuację (a te dwa elementy są potrzebne by zdarzenie nazwać komplikacją życiową). W tym celu od czasu do czasu celowo róbmy rzeczy, które są dla nas nieprzyjemne, wystawiajmy się na dyskomfort, by coraz mniejsza liczba sytuacji faktycznie była dla nas nieprzyjemna. Przypomnijmy sobie, że ucząc się nowej umiejętności np. jazdy samochodem też czuliśmy dyskomfort, wiele sytuacji wydawało nam się niemożliwych do opanowania (np. skręt w lewo na skrzyżowaniu z tramwajami), a jednak po jakimś czasie nauczyliśmy się prowadzić wręcz automatycznie. Tak samo możemy postępować świadomie robiąc rzeczy, które wywołują w nas lęk, niekoniecznie od razu skacząc na głęboką wodę, ale małymi krokami zanurzając się w głębię.
Podchodząc w sytuacjach nieprzewidzianych i na pierwszy rzut oka nieprzyjemnych jak do wyzwania możemy uruchomić w sobie dużo bardziej wspierające emocje i dzięki temu wypracować rozwiązania, które pomogą nam wyjść z sytuacji obronną ręką. A nawet jeśli to się nie uda to oszczędzimy sobie zatruwania organizmu kortyzolem.
Dla mnie to podejście bardzo ciekawe. Wcale nie łatwe, ale wspierając się elementami praktyki uważności nie wprost polecanej nawet przez profesora Irvine’a (zasada 5 sekund) myślę, że będę się poddawała stoickim próbom i mam nadzieję, że moja odporność psychiczna będzie rosła wraz z poszerzaniem strefy komfortu. Jeśli ktoś z Was miałby na to ochotę to polecam lekturę i chętnie udzielę wsparcia.
Comments